środa, 13 maja 2015

Dzień ósmy - Canical i Museu da Baleia.

Canical...
Dzisaj zapraszamy Was serdecznie na ósmy dzień naszego pobytu na wyspie Madera. W dniu dzisiejszym odwiedzimy Canical; miejscowość ustyuowaną na jednym ze skrajów wyspy; gdzie znajduje się muzeum wielorybnictwa. Wspomniane muzeum to bardzo ciekawe, multimedialne miejsce, choć naszym zdaniem nieodpowiednie dla mniejszych dzieci... zapraszamy do lektury....

Tego dnia ciemne chmury "pływały" po niebie, jednak w końcu rozgonił je "atlantycki oddech"....
Z miejscowości, w której się zatrrzyamliśmy - Canico, do miejscowości, gdzie znajduje się muzeum, czyli Canical jest około 25min samochodem. Jak widzicie nietrudno o pomyłkę w nazewnictwie powyższych. Przed wizytą w muzeum postanowiliśmy porkęcić się trochę po okolicy. Ciekawe miejsce, a przede wszytkim bardzo malownicze wybrzeże. Warto udać się z Canical na koniec wybrzeża, zobaczyć pobliską plażę i stanąć w miejscu, gdzie widać dwie strony oceanu - tam również punkt widokowy i koniec wyspy. Łatwo znajdziecie to miejsce, gdyż z Canical jest tylko jedna droga, która prowadzi na koniec wybrzeża...











Canical znajduje się, można powiedzieć po suchej stronie wyspy. Ta strona wyspy jest bowiem całkiem różna od opisywanej przez nas wcześniej. Tutaj raczej suche, twarde podłoże, z niewielką ilością roślinności - mieliśmy skojarzenia z afrykańskimi klimatami, choć jeszcze tam nie byliśmy... Po drugiej stronie; opisywanej przez nas wcześniej; bujna, zielona roślinność, miękkie podłoże, w większości pokryte żyzną ziemią i kwitnące pięnie kwiaty...






Skraj wyspy,a tym samym koniec drogi... Tutaj także znajduje się szlak turystyczny, który można pokonać w około 3h (czas mapowy, gdyż nie sprawdzaliśmy).
Można usiąść i podumać...
Malownicza plaża w Canical, częściowo piaszczysta, co jest rzadkością u wybrzeży Madery.
Podłoże niedaleko plaży mocno "muszelkowe" :)
Oto jeden z okazów - muszla w muszli....




Wracając do muzeum "Museu da Baleia"... Warto wybrać się do tego miejsca, by poznać historię wielorbynictwa na wyspie, która jest bardzo ciekawa. Wiele materiałów mutlimedialnych na terenie muzuem, sporo eksponatów. Dowiecie się tutaj, jakie funkcje pełnili poszczególni uczestnicy polowania, skąd wiedzieli, że niedaleko brzegu pływają interesujące okazy, dlaczego było to niebezpieczne przedsięwzięcie i jak kilkuzałogowej ekipie "hunterskiej" udało się upolować i dociągnąć do brzegu tak potężne zwierzę, jakim jest wieloryb...

Pod muzeum spory parking.
Muzeum przygotowane pod kątem dzieci - specjalna sala pracy twórczej...
Gdzie poławiano?

Jedną z muzealnych atrakji jest spora ekspozycja z orginalnymi zdjęciami z czasów polowań.




Z mutlimedialnych materiałów dowiecie się sporo ciekawych rzeczy...






Filmy przedstawiają nie tylko historię wielorybnictwa, ale także późniejszą obórbkę i proces produkcyjny. Uwaga - dość drastyczne - momentami nawet krwawe, realne sceny...

Muzeum nie rozczarowuje, ale też nie zrobiło na nas piorunującego wrażenia - wiele można się dowiedzieć i sporo zobaczyć, choć raczej nie wrócilibyśmy tutaj ponownie. Zdecydowanie uważamy, iż nie jest to miejsce dla młodszych dzieci. Raczej dla nastolatków. Bardzo żywo; w postaci fotografii i filmów; pokazany jest cały proces połowu wielorybów oraz ich późniejsza obróbka. Sporo drastycznych momentów, spokojnie można rzec krwawych. W związku z powyższym dobrze się zastanówcie nim zabierzecie tutaj dzieci. Podczas projekcji filmu, jedna z kobiet wyszła z sali mocno zdegustowana... Przy muzeum restauracja, z tarasem widokowym pięknie usytuowanym - z widokiem na ocean i pobliską przystań. Można napić się kawy, zjeść coś słodkiego oraz zasmakować słynnego na całej wyspie Bolo do Caco, podawanego w różnych wersjach...

Z kości wielorybów, które były początkowo odpadem podczas obróbki, w późniejszych latach, artyści wyrabiali różne ciekawe artykuły...



Sala typowo multimedialna - tutaj dowiadujemy się, że nasz pradziad wyszedł z wody i jak bardzo walenie podobne są do ludzi....

Symulator łodzi podwodnej...


Widok z tarasu...

Z muzeum w Canical udaliśmy się do miejscowości Machico, którą mijaliśmy wracając do hotelu. Zajrzeliśmy tam z ciekawości - chcieliśmy zobaczyć słynną na Maderze sztuczną plażę z piaskiem z Maroka. Niestety, raczej rozczarowało nas to miejsce. Owszem może i to wspaniała frajda dla dzieci, jednak my wolimy wyłącznie naturalne kąpieliska, gdyż tym sztucznie utworzonym brakuje klimatu dzikości, co widać na zdjęciach :)


Dla maderyjczyków to napewno atrakcja - piaskowa plaża, gdyż oni przyzwyczajeni są do plaż skalisto-kamiennych, no cóż bycie wulkaniczną wyspa zobowiązuje :P
Po lewej to, co stworzyła natura, po prawej - to, co stworzył człowiek...


Do budki z napisem Bolo do Caco warto zajrzeć, choć taniej w markecie...
Bolo do Caco to chlebek, który można kupić w każdym supermarkecie za niewielkie pieniądze. Długo utrzymuje świeżość i jest naprawdę pyszny - pieczony na blasze...

Ciekawostka na zakończenie: Gdybyście szukali sporego sklepu, to nie poszukujcie dużego budynku z ogromnym parkingiem. Maderyjskie supermarkety wyglądają trochę inaczej - parkingi są raczej pochowane w podziemnych czeluściach, przypuszczalnie ze względu na brak miejsca na wyspie :) Gdybyście poszukiwali jednego z najbardziej popularnych oto i on: Continente....


W tym dniu wróciliśmy do hotelu trochę wcześniej, by udać się na kolację do hotelowej restauracji. Zupełnie nie nasz klimat. Sztywno, wystawnie, cicho i "szczyrkanie sztućcami o talerze" - ehh to nie my :P Owszem smacznie zjedliśmy, ale jednak wolimy bardziej "luźne" miejsca, a poza tym sporo drożej (wiadomo), niż w pobliskich restauracyjkach. No, ale chcieliśmy zakosztować takiej hotelowej kuchni, więc spróbowalismy :) Jak się okazało popełniliśmy błąd... Chcielismy bowiem spróbować słynnej maderyjskiej Espady, ryby wyglądającej trochę przerażająco - więcej tutaj... Zamówilismy więc wybrane dania - wybrane przez nas z karty i rozkoszowaliśmy się nowymi smakami. Mój mąż, który miał kosztować słynnej Espady, stwierdził, iż smakiem kojarzy mu sie z wołowiną. Jak się później okaząło, miał rację.. Zamiast Espady, zamówiliśmy Espetadę, czyli szaszłyk z marynowanej wołowiny. I znowu nazewnictwo na Maderze zrobiło nam psikusa, także uważajcie na niewielkie różnice w nazwach, a co za tym idzie znaczne róznice w smaku. Choć, musimy przyznać, iż i obie potrawy są godne polecenia.... 
Wieczorem wróciliśmy do hotelu...

Espetada - wołowina podawana w formie szaszłyka...
Espada - najcześciej podawana z bananami. Źródło: http://www.tripadvisor.co.uk
Kolacja w hotelowej restauracji - w tym wypadku zupa rybna...
Do zobaczenia... a&s



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz